Kolejny dzień w Hiroszimie zapowiadał się zdecydowanie mniej smutno. W samym mieście zobaczyliśmy wszystko co mogliśmy zobaczyć. Tego dnia nasz cel padł na Miyajime- jedno z trzech japońskich miejsc tradycyjnie uznawanych za najpiękniejsze. A więc zostały nam jeszcze dwa do odwiedzenia, ale na wszystko przyjdzie pora :)
Miyajima w tłumaczeniu dosłownym znaczy "wyspa sanktuarium", no i nic dziwnego bo jest tam oczywiście mnóstwo świątyń. Główna olbrzymia czerwona brama "torii", wyglądająca jakby unosiła się nad wodą, jest w równym stopniu symbolem Japonii, jak wulkan Fudżi. A więc dwa symbole zaliczone :)
Rano szybka pubudka, kontynentalne śniadanko w hotelu i wymarsz na stacje.
Nasz pokój hotelowy, nie pytajcie dlaczego dwa osobne lóżka bo sami nie wiemy :)

Aby dotrzeć na te wyspę, należy skorzystać z pociągu/busa no i oczywiście promu. My jakos zaprawieni w podróżowaniu koleją, wybraliśmy pociag. Po ok 25 minutowej przejażdzce dotarliśmy do stacji Miyajima, oczywiście była to dobra okazja na małą partyjke Tomb Raidera w wersji japońskiej ;)

Ze stacji szybko na przystań by jak najszybciej znaleźć się na wyspie.

Podróż promem trwała zaledwie 15 minut, ale oczywiście można było podziwiać krajobrazy, które znajdowały się wokół.



Cel dnia osiągnięty.

Po zejściu na ląd i opuszczeniu przystani nasze oczom ujrzały pierwszego samca sarny- OSŁA ]:-> co nie A.J? Dobra dobra nie będe żartować bo jeszcze urodzisz :) Chociaż może i powinnam, bo już czas.

Jak się za chwile okazało nie było to ostatnie spotkanie z Deer'em. Było ich tam całe mnóstwo i nie daj boże zaszelecić siatką... ma się kompana na całą wycieczkę po wyspie :)
Oczywiście trzeba było uważać na wszystko, bo jakby nie było rogacze potrafią przetrawić nawet celuloze. Przekonał się o tym turysta, który po kilkusekundowej szarpaninie został z kawałkiem mapy w ręku. Dodam, że był to mniejszy kawałek :)




Po zapoznaniu się z prawami rządzącymi na wyspie, postanowiliśmy nie kupować mapy, tylko szybki rzut oka na makiete z planem i ruszyliśmy zwiedzać.

Głównym celem była oczywiście brama, ale żeby dotrzeć do najbliższego miejsca, gdzie można ją zobaczyć trzeba odwiedzić Itsuksushima Jinja- Chram.
Blisko

Bliżej

Coraz bliżej

Oto i Ona, oto i My :)

Oczywiście po drodze były następne deer'y... czyżby instykt u małżonka się odezwał ;)


W końcu dotarliśmy do Chramu.

To sanktuarium poświęcone zostało trzem boginiom, córkom sintoistycznego boga Susanoo. Otoczone jest pięknymi krytymi przejściami, dachy pokryte są słomą, a wszystko wykonane jest w drewnie. Z "okapów" (nie mylić z tymi z waszych kuchni) zwisają rzędy latarń, które palą się tylko w czasie uroczystości. Cały budynek stoi na palach bezpośrednio nad powierzchnią morza i w czasie przypływu wygląda jakby się unosił na wodzie. Gdy jest odpływ wygląda jakby stał na wielkich moczarach ;) nie mylić z bagienkami!





Słynna brama znajduje się 160 m od chramu, ma wysokośc 16 m i także wykonana jest z drewna. Zarówno brama jak i chram pomalowane są na intensywny kolor pomarańczy, co by nikt nie przegapił tego miejsca.



Po ochach i achach pomaszerowaliśmy na plaże, ale jako, że nikt się nie kąpał porobilismy pare fotek i udaliśmy się w poszukiwaniu bardziej ustronnych miejsc.


Oczywiście brama położona w najbardziej strategicznym miejscu widoczna jest z każdego miejsca :) Profil nr 8

No i mostek, czyli to co Bagienka lubi najbardziej... szkoda, że jeszcze schodów w tle nie było :)

Tak dotarliśmy na huśtawki i jak to duże dzieci nie mogliśmy przegapić takiej okazji :)

Docierające zapachy z pobliskiej knajpki przypomniały nam, że czas na przekąskę. Ice creams. W pobliżu znajdował się tylko jeden jeleń, ale nie był, aż taki namolny jak te przy przystani.

W nagrode podzieliłam się swoim wafelkiem... ale jak to mówią nie ma nic za darmo :)

Najpierw krótka instrukcja jak pozować...i...

...oto efekt :)

Po odpoczynku ruszyliśmy w wyższe parte lasu.

I tak dotarlismy do miejsca kolejnego odpoczynku :) Oczywiście widoczek był na pomarańczową bramę.


Znalazło się i piwko przemycone na wyspę.


Kolejny cel -Pagoda- wołająca turystów z każdej strony. Położona na zboczu góry Misen ( 530 m.n.p.m) widoczna jest praktycznie z każdego miejsca.

Ale jakoś tak się zlożyło, że wcale tam nie dotarliśmy. Za to po drodze zwiedziliśmy najważniejszą na wyspie Świątynie Daishoin. W zasadzie była chyba to najładniejsza światynia jaka do tej pory zwiedziliśmy. Znajdowało się tam wiele ciekawych rzeczy.



Jednym z ciekawszych rytuałów było przesuwanie "puszek" podczas wchodzenia i schodzenia po schodach. Do tej pory zastanawiamy się czy w środku znajdowały się prochy ludzkie. Rytuał ten miał symbolizować pamięć o zmarłych.


Oczywiście jak w każdej świątyni okazji do zostawienia pieniążka było mnóstwo, ale tym razem zrobione były w bardziej atrakcyjny sposób. No i respect czyli obmywanie wodą.


Skarbonka w buzi mnicha - chociaż dla mnie to był krecik ;)

Wyspa Siedmiu Bożków- teraz wiemy dlaczego siódemka jest szczęśliwa :)



Nie można zapomnieć o kapliczkach, przy których można było się pomodlić do brzoskwiń i ananasów w puszkach :)

Po kilkugodzinnej wędrówce skierowaliśmy się w stronę przystani, mijając po drodze po raz drugi Itsuksushima Jinja, tylko tym razem po odpływie.



Zadowoleni i zmęczeni wróciliśmy na przystań, skąd opuściliśmy wyspę. Udaliśmy się do Hiroszimy by tam jeszcze powłóczyć się po okolicy dworca.

Tak własnie minął nam wekend w Hiroszimie.