Dwa dni wolnego w pracy i 4 dni wakacji :) Ale po kolei. W poniedziałek 7.07 dowiedzieliśmy się, że chłopaki z biura lecą do Okinawy na konferencje, no więc szybko w googlach co to jest ta Okinawa.. Szczęka leży na biurku, a oczy kota ze Shreka wpatrują się w małża. No i decyzja jak się da to jedziemy :)) No i tak w ciągu jednego dnia nasza japońska przyjaciółka zarezerwowała bilety na samolot, pokój w hotelu, no i oczywiście przygotowała niezawody przewodnik dla świrniętych turystów z Europy :) W zasadzie od tego dnia zaczęło się odliczanie.wylądowaliśmy na tropikalnej wyspie :) W hotelu zjawiliśmy się koło 17, a nasi towarzysze podróży byli już na popołudniowej wycieczce, bo przylecieli porannym samolotem. Torby porzucone w pokoju i wymarsz na plaże, hmmm tylko którędy..?? A więc najpierw do recepcji po plan wyspy. No i jak się szybciutko okazało plaże mamy bliziutko, ale zawodowi orientaliści zrobili jakieś dodatkowe 2 km zanim na nią dotarli :) No i jakie były nasze miny..., to tylko może sobie wyobrazić ten kto widział plaże w Gdyni. Nic nadzwyczajnego oprócz czystej i ciepłej wody...Plaża była maleńka a obszar do pływania może miał wymiary basenu 25 metrowego i otoczony był siatką. Nad głową biegła autostrada, a tuż za nią chyba budowali kolejną.. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy po co jest ta siatka... Troche widać na tym zdjęciu, tylko małż się zasłonił :)
Tego samego wieczoru załapaliśmy się na romantyczny zachód słońca.... tylko słońce się nie załapało :)
A po powrocie do hotelu wspólna kolacyjka z towarzyszami podróży i w miacho na balety.
Nasz team od lewej Go, Grzesiek, Keiki, Ja, Tomo, Tom i Terje
Następnego dnia rozpoczynała się konferencja CSS nite 2008 i zupełnie przypadkiem hotel, w którym to się odbywało znajdował się w pobliżu plaży :) Zdecydowanie lepszej niż dnia poprzedniego...chociaż też wisiała elegancka siatka w odległości ok 30 metrów od brzegu.
No i jak się szybciutko okazało siatki miały swoje logiczne uzasadnienie. Na okinawie około 90 osób rocznie ginie od poparzeń Jelly fishes, czyli poprostu meduz... tak tak tych samych, którymi małe dzieci się bawią nad polskim morzem :)
Niestety mieliśmy nieprzyjemność odczuć parzące nóżki tych wodnych stworków, ale nie poddaliśmy się tak łatwo i jedyne co to Grzeska swędział tyłek i stopa, a mnie tylko stopa ;) Po szybkiej kąpieli czas było zawitać na konferencję, podczas której Go i Keiki prezentowali produkty Opery. A tu poniżej "prawie" mówca :) Chciał się wkręcić, ale się nie udało ;)
Dobrze, że "prawie" robi dużą różnicę. Wszystkie wystąpienia były po japońsku, więc w sumie i tak nikt by go nie zrozumiał :)
W przerwie na obiad wybraliśmy się na przejażdzkę samochodem w poszukiwaniu tradycyjnego okinawskiego jedzenia :) No i wylądowaliśmy w knajpce z pięknym widokiem na dziką plażę i ocean.
Tego dnia wróciliśmy późnym wieczorem, szybka kolacja i odpoczynek przed kolejnymi atrakcjami wycieczki.
Dzień trzeci był skrupulatnie zaplanowany przez resztę ekipy :) Wczesnym rankiem wyjechaliśmy z hotelu w poszukiwaniu rajskiej plaży.. niestety nasz cel jak się okazało był zarezerwowany dla jakiejś grupy, ale nie szukaliśmy długo tej upragnionej plaży :) Wniosek był jeden, plaże z dnia na dzień są coraz lepsze, a więc pojawiło się pytanie co będzie jutro :))))
Ta plaża spełniała wszystkie nasze normy, błękitna woda, czyste dno, skałki, biały piasek i dżungla w zasięgu wzroku... :)
W poszukiwaniu wrażeń udaliśmy się w bardziej ustronne miejsce, które zaowocowały takimi fotkami :)
Małż pośród skał :)
A poniżej dwie gronostajowe foczki.. :)
Jedna foczka.. :)
Prawdziwy leśny gronostaj, tym razem w prawdziwej dżungli :)
I syrenka morska :)
No i zapomniałabym o najważniejszej rzeczy... :) O PALMACH !!
Mój małż znalazł dla mnie tę jedyną :) Prawda, że dobrze nam razem? :)
Mały zoomik
Ostatni rzut oka na rajską plażę i ruszamy w dalszą drogę, to dopiero początek zaplanowanej wycieczki :)
Ale zanim odjechaliśmy trzeba było coś przekąsić :)
Kolejnym punktem wycieczki była prawdziwa naturalna dżungla, ale ile w niej natruralności było to już każdy mogł ocenić na zdjęciach :) W każdym bądź razie było super :) Na szczęście tylko ja nie zauważyłam malutkiego pajączka :)
Może dla tego byłam taka zadowolona..
A z bliska pajączek wyglądał tak..
W tej dżungli mogliśmy poczuć się prawie jak we wrocławskim zoo :) Nawet kozy tak samo łakome :)
Przyjaciel kózek
Przyjaciółka kózka
Z kolei przy tej zagordzie można poczuć się prawie jak w Wietnamie :]
Co do naturalności tej dżungli można by się w paru miejscach kłócić, ale czego się nie robi dla turystów :)
No i chyba nie musze nikomu opowiadać jak wyglądał nasz powrót do miasta na barbecue :) To zdjęcie mówi wszystko :)
Wieczorne barbecue było najlepszą imprezką jak do wtedy :) Imprezka z pierwszego dnia skończyła się wprawdzie o 3 w nocy, ale klub, w którym królowali czarnoskórzy goście z japońskimi dziewczynami robił wrażenie mało przyjaznego :) Chociaż muza była fajna i można było troche podansić na parkiecie :)
No i niestety albo stety darmowe drinki... :) Jak to w polskiej kulturze bywa, im więcej wypijesz tym to się będzie bardziej opłacać, bo w przeliczeniu na cenę wejściówki w żadnym sklepie nie kupi się taniej alkoholu ]:-> Tylko następnego dnia kacor murowany.. ale kto wtedy o tym myśli.
Wracając do barbecue przygotowanego przez organizatorów to muszę powiedzieć, że było świetnie przygotowane :) Jedzonko super, piwa dostatek no i ten konkurs... :) Przygotowana zabawa polegała na odnalezieniu przezroczystych pudełeczek z karteczkami, na których zapisane były poszczególne nagrody. Zostałe one ukryte przed imprezką w okolicy 4 namiotów, w których odbywało sie barbecue. Rodzinnie zgarneliśmy 4 nagrody :) A posiadaczem trzech z nich zostałam ja :) Ma się tą żyłkę rywalizacji :)
no i przypadkiem główna nagroda trafiła w moje rączki :) Przez to, że znalazłam się w odpowiedni miejscu o właściwej porze no i troche mi pomogło to, że jestem kobietką ;)
Po zabawie przyszła pora na grę w siatkówkę plażową i jednocześnie naukę liczenia w 3 językach :) No i musze powiedzieć, że po japońsku już sobie do 10 policzę :)
A więc..
ichi,
ni,
san,
shi/yon,
go,
roku,
shichi,
hachi,
kyuu/ czytane jako ku,
juu
Liczba 4 i 9 uważane są za pechowe przez japończyków dlatego ich unikają. Liczba 4(shi) może również oznaczać śmierć, a liczba 9(ku) cierpienie, dlatego w hotelach a zwłaszcza w szpitalach na próżno można szukać pokoi o takich numerach :)
(P.Skooot można by dodać liczby do słownikowego widgeta jakby Ci się nudziło :))
Z norweskim troche gorzej, za to po polsku wyśmienicie :) Tylko fotek brak, bo wszyscy grali i nie było komu pstrykać :)
Na zakończenie tego wspaniałego dnia obejrzeliśmy zachód słońca, który prawie uwieczniliśmy na aparacie, w którym rozładowała się bateria :) Ale od czego są komórki :)
Kolejny dzień zapowiadał się nie mniej interesująco jak poprzednie :) A nawet trochę bardziej dzięki takim ulotkom jak ta.. :)
No i pojawiło się odrazu pytanko czy faktycznie będzie tak jak na folderze :)
Odpowiedź przyszła po około 1 godzinie płynięcia promem i 10 minutach jazdy busem :)
Z okna pędzęcego busa wąskimi drogami na skraju góry odsłonił nam się fascynujący widok... Miejsce naszego nurkowania :) Kierowca, a w zasadzie dziewczyna kierująca busa była tak miła, że zatrzymała się na chwilę by móc zrobic fotki :) A oto jedna z nich :)
Wprawdzie nie było tam idealnego ujęcia, no ale cóż najlepszemu fotografowi to się zdarza ;)
Po dotarciu do szkółki divingu i wypełnieniu zbędnych formularzy (co by nie ponosili odpowiedzialności jakby nas rekiny zjadły albo jakis wściekły żółwik zaatakował) podjeliśmy się próby założenia pianek, które dla nas przygotowali.. no i nie było to łatwe zadanie, na szczęście "przechodzący" deszcz trochę nam je ułatwił :)
Tu już zwarci i gotowi :) Tylko nie widać drobnego szczegółu...
... pięknych różowych płetw :))) Prawie jak różowa torebka Twinki Winki :)
Niestety nie przetrwały one moich nurkowych poczynań... :)
No i jedyne czego przyszło nam żałować to brak aparatu do zdjęć pod wodą i nad nią... bo było co oglądać... Otwarty ocean, biały piasek na dnie, przezroczysta woda, mnóstwo koralowców, rozmaite gatunki kolorowych rybek, no i ten ogromny żółw... Poprostu rewelacja, ciekawe co on sobie myślał, kiedy wszyscy próbowali go pogłaskać :) Boszee... znowu świrnięci turyści :) nie było to łatwe zadanie, bo "pan żółwik" cały czas się przemieszczał i nie wierzcie w to, że żołwie są wolne, to nieprawda :) Ciężko było go dogonić :) Nie wszystkim się udało go dotknąć, no ale komu jak komu nam miałoby się nie udać..? Przeżycie poprostu bezcenne!!
Niestety tam czas też szybko płynął...1,5 h w wodzie minęło nie wiedzieć kiedy.
Było poprostu fantastycznie i już na promie w powrotną stronę obmyślaliśmy plan, kiedy by tu wrócić :) I tak trzymając się stópkami zakończyliśmy naszą przygodę z Tokashiki Island..
... i jedyne co nam pozostało to niezapomniane wspomnienia, zdjęcia i widokówki, które nie znalazły swoich adresatów :) a reszta trafi w Wasze ręce :)
Z pozdrowieniami B&G
Ps. Jeżeli dotarłaś/łeś do końca jesteś naprawde wytrwałym czytelnikiem :) Buziaki
5 komentarzy:
Jak macie tam wspaniale!! Czytając Twój blog mam wrażneie, że czytam książkę z seri " Podróże z Gronostajami". Poproszę o pisanie częśniej:) Pozowala to oderwać się od polskiej rzeczywistości. Buziaczki
eee tam ta błękitna woda, eee tam te palmy, eee tam żółwik pędzący, my tu we Wrocku to dopiero mamy atrakcje - grafitti nam przed pracą postawili (na całe trzy dni)
Więc jak się nie ma co lubi, to się lubi co się ma i też było wesoło, a pracowe foty na blogu.
A tak na poważnie to się powtórzę, że strasznie Wam zazdroszczę, bawcie się dobrze i proszę więcej postów, więcej postów!!!! :))
No niestety jakoś w tygodniu ciężko się zebrać, żeby coś napisać, a z kolei w wekendy po całodziennych zwiedzaniach padamy z nóg :) No, ale zobaczymy co się da zrobic :) Solardew śledzę Twojego bloga codziennie no i fotki nieprzeciętne.. ale jak to mówią nie ważne gdzie, a ważne z kim. Pozdrowienia
dotarlam, i to z zapartym tchem! :) buzka od procow 3
Prześlij komentarz