środa, 6 sierpnia 2008

Najgorsze 4 km w moim życiu...

No i tak się wkońcu zebraliśmy, żeby pobiegać... Plan był, żeby wstać o 6.30, jednak zwlekliśmy się o 7.45. no i to był chyba najgorszy moment na bieganko... śmieciarki. poprostu niesamowite po 2,3 na małej uliczce, ale nie ma sie co dziwić, bo segregacja u nich to podstawa. Nie to co u nas, stoja trzy kontenerki Plastik, szkło, papier, a przyjeżdża jedna śmieciara i wrzuca do jednej paki...ehh szkoda gadać. Do Yoyogi Park mamy ok 2 km, już raz tam bylśmy, ale marszem, tym razem postanowiliśmy tam dobiec. No i przez pierwszy km było nawet całkiem fajnie, potem jakoś tak ciężej zaczeło się oddychać, a w zasadzie sapać...moment kulminacyjny przyszedł po krótkiej przebieżce do przejścia gdzie paliło się zielone światło i 20 sekund później gdy staneliśmy w oczekiwaniu na zmianę kolejnych świateł. Nagle ciemno, jasno, mdło, słabo, ciemno, jasno, słabo, mdło.. i tak w kółko, myślałam, że zwymiotuje na środku ulicy... teraz zdecydowanie wiem co czuł Kapitan J.P na pierwszym treningu w Japan... Ciężko było, do parku ledwo się doczołgałam, chociaż zostało może 200 m. Tam troche odżyłam, objawy niedotleniania zaczęły przechodzić, Kochanie poszło zrobić parę kółeczek po parku, a ja sobie odpoczywałam ćwicząc, aż przypadkiem znalazłam odpowiednie miejsce dla mnie Wodopój :) Wprawdzie nie piłam wody, ale ulga po przepłukaniu ust i obmyciu twarzy była niesamowita, kto by pomyślał, że zwykła woda może sprawić tyle radości :) To tyle, szybki prysznic i do pracy, a jutro powtórka z rozrywki, oby tylko tym razem obeszło się bez punktu kulminacyjnego :)
Pozdrowienia

Brak komentarzy: