niedziela, 3 sierpnia 2008

Asakusa and Shinjuku tour.

Minął kolejny tydzień pracy w Opera Japan. Tym razem nie załapaliśmy się na "friday beer", ale jako, że był to ostatni piątek miesiąca, dokładnie w południe zjedliśmy wspólnie obiad. Trochę już się przekonałam do pałeczek i muszę powiedzieć, że całkiem sprawnie nam to idzie. Chociaż na początku nie było tak łatwo i częściej chodziłam głodna. Teraz już widać po oponkach na brzuszku, że nie mam z tym problemu. Jem jak rasowy japończyk, a w zasadzie japonka :) Japanese girl ;)

Brak piątku piwnego poskutkował, tym, że w sobotę nie mieliśmy problemu ze wstaniem. I tak kolo godz. 10 wyruszyliśmy na spotkanie z Asakusą. W drodze do naszego celu postanowiliśmy zjeśc śniadanko. No i jak się przekonałam nie po raz pierwszy, nie zawsze to co wygląda jak kurczak, smakuje jak kurczak. I tak oto tym sposobem zamówiłam sobie szaszłyki z dwoma kawałkami tłustego boczku z ogromnym plastrem cebuli, oczywiście wszystko w eleganckiej panierce. Tym razem niestety się nie najadłam, bo jak w przypadku pierwszej pomyłki na ginzie kiedy zamiast tonkatsu( wieprzowinka w panierce) dostałam chyba ślimaki..nie było tak źle. Wprawdzie nie wyglądało to za fajnie aczkolwiek zjadłam ze smakiem do końca wyobrażając sobie, że to nie obślizgłe ślimaki. A więc w połowie najedzeni, ale za to pełni energii ruszyliśmy dalej.

Pierwszy cel świątynia Sensoji Temple. Dotarliśmy tam bez problemu. Jak zwykle tłumy ludzi, ale można było się tego spodziewać w końcu była sobota.





Jak to w świątyniach nie mogło zabraknąć wody do oczyszczenia, miejsca gdzie spełniają sie życzenia (tylko tym razem wrzuca się pieniążek) i oczywiście tradycyjnych japonek, a w zasadzie japonki :)







Nasze zainteresowanie wzbudził niemały wazonik (po japońsku suzuki), a w zasadzie to co było na nim... niestety nie udało mi się zajrzeć co jest w środku.



Jako, że nie jesteśmy strasznymi zwolennikami takich miejsc, delektowaliśmy się tym co było dookoła :) Bo otoczenie takich miejsc jest naprawdę przyjemne.









Ostatni rzut oka na świątynie, zastanowienie czy jedziemy metrem czy maszerujemy i ruszamy dalej pieszo.



Nie tylko my poruszamy się pieszo...nielekka praca przy rikszy, zwłaszcza w takim obuwiu...


Kolejny cel na tej wekendowej liście to Ueno Park. Jako, że poruszaliśmy się na własnych nóżkach po drodze trafiliśmy w dzielnicę w których większośc sklepów dotyczyła wyposażenia kuchni i tak oto tym sposobem nabyliśmy patelnie, która przemierzyła z nami jeszcze dobre pare kilometrów.




Trochę nam zajęło dojście do parku, ale było warto!! Ostatni rzut oka na mapę i można zwiedzać nie mały park...



...znacznie ciekawszy niż świątynie :) Chociaż tutaj każde miejsce ma to coś.
Pierwszy punkt wycieczki po parku to stawy Shinobazunoike, które po dotarciu na miejsce wcale nie okazałay się normalnymi stawami...zresztą oceńcie sami...my się tego nie spodziewaliśmy, ale zaskoczenie było miłe.



Zwłaszcza kiedy Kochanie znalazło coś fajnego...



...a mnie udało się to, a raczej go uchwycić, co w przypadku żółwi jest nie lada wyzwaniem.



Z tą fotą było łatwiej aczkolwiek podczas robienia tego zdjęcia nie zauważyłam pozującego gościa na kwiatku :)



Z czaplą było zdecydowanie najłatwiej, pozowanie chyba miała we krwi, chociaż przez chwile mogłoby się wydawać, że jest poprostu sztuczna :)



Skoro dotarliśmy już do prawdziwej wody, grzechem byłoby nie skorzystać z "przejażdzki" rowerem wodny.













ooo, chyba jakiś potwór z loch ness, niestety nie chciał się ujawnić



Nie mogliśmy go nie zauważyć.. mała namiastka Maurycka :) Ciekawe czy nas jeszcze pamięta... oby :)





Po krótkim odprężeniu na rowerkach wodnych ruszyliśmy do dalszego punktu wycieczki, a więc Imperial Palace Garden. Po drodze najpierw trafiliśmy do dzielnicy muzycznej, można było kupić wszystko od fletu po kontrabas, o róznych rodzajach gitar nie wspominając.





Jak udało nam się zaobserwować, każda dzielnica specjalizuje się w sprzedaży innych produktów, od wyposażenia kuchni, sprzęt muzyczny, a także sprzęt sportowy :) no i w takim sposób zostałam szczęśliwą posiadaczka kolejnej pary adidasów, a w zasadzie pumasów ;P



Jak widać nie tylko ja miałam dobrych humor po udanych zakupach, ale też właściciel kanjpki, której nazwa mówi wszystko :)



Zanim dotarliśmy pod pałac cesarza zboczyliśmy na chwile z trasy ujrzawszy ciekawe fontanny.







Orzeźwieni widokiem tryskającej wody wróciliśmy na swoją trasę i dotarliśmy do ostatniego punktu dzisiejszej wycieczki.
Ps. Goga poznajesz te drzewka? Na żywo wyglądają lepiej niż na zdjęciach :)






Tym sposobem obeszliśmy wzdłuż Garden Palace i byliśmy nie mało zmęczeni, tak więc mój nowy nabytek nie dotarł do domu i został idealnie wykorzystany. Klapeczki przeszły na urlop.



Na miłe zakończenie dnia mąż chciał zabrać jedną z koleżanek, ale wybór okazał się prosty, tylko pani w białych spodniach potrafi przygotować mu jajecznice w niedzielny poranek :)



W niedzielny poranek oczywiście jajeczniczka, pogoda nie zachęcała do wyjścia, bo zbierało się na burze, ale w końcu decyzja, kierunek obserwatorium Tokyo Metropolitan Government.
Będąc blisko nie trudno było zobaczyć tego kolosa.



Już sama jazda windą była ekscytująca, 45 piętro robi wrażenie zwłaszcza gdy w środku masz dwa przyciski 1 i 45 :) A widoki.. mimo niezbyt ładnej pogody zapierały dech w piersiach







Zmęczenie z poprzedniego dnia i pogoda wzięły górę, tak więc jeszcze tylko budynek szyszka i do domu zbierać siły przed kolejnym tygodniem w pracy. I z utęsknieniem czekać na kolejny weekend.



Brak komentarzy: